Niniejszym pragnę Wam przedstawić: oto mąż mojej córki. Ostatnio starym indyjskim sposobem ustaliliśmy to z ojcem tego Młodego Gentlemana :) Pozdrawiam Rodziców Gentlemana oraz samego Gentelmana :)
a teraz kilka słów o powrocie do Ox. Zaczęło się niewinnie :) spokojnie i po staremu. Śnieżyca, samochodem po Tibiego, Lublinek, wzuszające powitanie z dawnoniewidzianymmocnoubóstwianym misiem gry, samolot...
...dwie godziny lotu w przeuroczym Towarzystwie (pozdrawiam :) i całuję tu i tam :))...
...Stansted... heheheheh no i tu zaczęła sie prawdziwa podróż :) wiedziona ssaniem w żołądku (jak wiadomo nie ma nic bardziej pokrzepiającego o północy w podróży, niż kanapka za 4,50 funta na lotnisku) poleciałam prosto po kanapkę na ciepło i tak sobie wyluzowana spożywam czując się coraz lepiej na albiońskiej ziemi... potem papierosek, potem powrót do restauracji, aż mój Towarzysz podróży zadaje błyskoliwe pytanie: "o której mamy autobus?". Na co ja zadowolona, że padło pytanie, na które znam właściwą odpowiedź odpowiadam pewnym głosem: "0 0:45 :)" "aha... bo jest 0:56 :" Hahahahhahahaahaha no możecie sobie wyobrazić moje przerażenie po raz pierwszy po odkryciu, że 10 minut temu uciekł mi autobus do domu, po raz drugi po odkryciu, że kolejny jest o 6:45 (przypominam, że jedzie ponad 3 godziny, a miałam się stawić w pracy o 9:30) No ale! zapakowaliśmy się w neszynal ekspres do Londka na Victorię i liczyliśmy, że nasz kochany Stagecoach we wcieleniu Oxfordtube nas nie zawiedzie. I nie zawiódł... tylko nam się przyjaciel po drodze zgubił :D Na Victorii byłam więc potwornie rozdarta dylematem: szukać przyjaciela, czy szukać zasięgu internetu w autobusie :D aż mi się komp rozładował, a przyjaciel się sam znalazł :) (a taką miałam ochotę zaszpanować, że zrobiłam notkę na blog w autobusie do Ox... buahahahahahhah) i oto dotarłam z niewielkm opóźnieniem do domu, a Oxford, mój kochany Oxford powitał mnie ciepłym wiosennym wiatrem i kolorami Cowley i smsami od przyjaciół i poczułam się dobrze, jak w domu :)))