znalazłam jeszcze jedno zdjęcie z Londka...
Show must go on... Does anybody know what we are looking for?? :/
bedzie bardzo ładnie pasowało do reszty wpisu...
Czytałam Harrego Pottera. Skończyłam dziś (nie pisałam o tym, że miałam sen, że Voldemort chce mnie zabić i że wie, że pracuję w HAHA i że chce przyjśc i mnie tam zamordować... nie pisałam o tym, prawda? - taki humorystyczny akcent zanim przejdę do sedna. Smutnego sedna.)
Czytałam tego Harrego i nagle odniosłam wrażenie, że okropnie się w życiu pogubiłam... czytałam co Harry robi i czytałam o Ginny i wątek Snape'a nawet (to była najfajniejsza część tej książki dla mnie, zawsze wierzyłam w niego i byłam okropnie rozczarowana po poprzedniej części). I poczułam, że w tym całym zamieszaniu, które towarzyszyło próbie uwiedzenia Krzyśka kompletnie zapomniałam, o co tak naprawdę chodzi. O co mnie chodzi. I o co w życiu chodzi. I że to nie jest seks. A może ja nie zapomniałam, może tylko próbowałam siebie oszukać, zdając sobie sprawę, że poza ramy łóżka to to nie wyjdzie? Anyway, kłamstwo ma krótkie nogi również wtedy kiedy skierowane jest w stronę siebie samego. A może to właśnie zadziałała teoria potrzeb Maslowa... trudno stwierdzić. W każdym razie na fali tych cholernych egzystencjalnych rozważań uświadomiłam sobie także, że moje życie musi być naprawdę okropnie chujowe, skoro byłam w stanie postawić je na szali razem ze swoim zdrowiem dla jednej krótkiej chwili przyjemności... Pamiętam dokładnie tę myśl: "I tak nie mam dla kogo żyć, więc w sumie co mi za różnica." I kiedy tak teraz po skończeniu Harrego o tym myślę to trochę mi wstyd za siebie. To nieprawda, że nikt mnie nie kocha i że nie mam dla kogo żyć i nie mam prawa tego deprecjonować tylko dlatego, że wśród tych istot nie ma mojego potencjalnego męża....
Na razie tyle, ale widzę, że jestem płodna w tego rodzaju przemyślenia, więc niewykluczone, że za parę dni znów sypnę tu Wam jakimiś złotymi myślami, choć głowy nie dam, że to wszystko co ja tu wypisuję trzyma się kupy :D
Hugs xxx